Katechezy
Katecheza VIII - dotycząca odpustów
Praktyką związaną z sakramentem pokuty jest zwyczaj zyskiwania odpustów. Św. Jan Paweł II nazwał odpust „cennym darem”, poprzez który Bóg okazuje światu swoje miłosierdzie posługując się pośrednictwem Kościoła (Incarnationis Misterium nr 9).
Czym jest odpust? Papież Paweł VI w Konstytucji Apostolskiej Indulgentiarum doctrina (1 I 1967 r.) określa, co następuje:„Odpust jest to darowanie przed Bogiem kary doczesnej za grzechy, zgładzone już co do winy. Dostępuje go chrześcijanin odpowiednio usposobiony i pod pewnymi określonymi warunkami, za pośrednictwem Kościoła, który jako szafarz owoców odkupienia rozdaje i prawomocnie przydziela zadośćuczynienie ze skarbca zasług Chrystusa i świętych” (n.1).
Aby dobrze zrozumieć poruszane tutaj zagadnienie, trzeba rozważyć je w kontekście katolickiej nauki o grzechu. Popełniając grzech, człowiek odłącza się od Boga, zrywa przyjaźń z Nim, zwraca się ku sobie i w sobie zamyka. W zależności od tego czy to odwrócenie się od Boga jest całkowite, czy częściowe mówimy o grzechu ciężkim lub powszednim. Popełniając grzech ciężki, człowiek pozbawia się dostępu do życia wiecznego. Nazywamy to karą wieczną. Ponadto, zarówno grzech ciężki jak i powszedni ściągają na człowieka tzw. karę doczesną. Wina grzechu oraz kara wieczna zostają wybaczone i darowane w akcie Bożego miłosierdzia, które Bóg okazuje skruszonemu grzesznikowi, pragnącemu się nawrócić. Zwykle dzieje się to w sakramencie pokuty. Pozostaje jednak kara doczesna. Jest to skutek każdego grzechu. Polega ona na zburzeniu w człowieku wewnętrznego ładu i przejawia się jako większa skłonność do grzechu, nieuporządkowane przywiązanie do stworzeń, nieład, rozbicie, niepokój, a także cierpienie czy różnorakie dolegliwości. Można by ją porównać do rany: wielorakiej rany zadanej człowiekowi przez grzech. Nazywa się tę karę „doczesną” z tej racji, że ma wymiar skończony, ograniczony. Jak widać, kara nie jest w żadnym wypadku jakąś zemstą Boga. Jest ona konsekwencją grzechu, jest jak gdyby wpisana w naturę grzechu, w to, czym grzech jest sam w sobie. Decydując się na grzech jednocześnie zgadzam się na karę, która jest w niego wpisana.
Skoro kara doczesna jest raną, którą człowiek zadaje sam sobie poprzez grzech, to darowanie kary doczesnej należy rozpatrywać w kategoriach uleczenia i uzdrowienia człowieka. Ranę należy oczyścić. To oczyszczenie dokonuje się na ziemi, albo po śmierci, w stanie zwanym czyśćcem. Podstawowe sposoby uwolnienia od kary doczesnej, o których nauczał już Sobór Trydencki, to dzieła pokutne zadawane przez spowiednika w sakramencie pokuty, dobrowolne przyjęcie i cierpliwe znoszenie trudów życia, spokojne przyjęcie śmierci, szeroko pojęta praca nad sobą wyrażająca się w różnych praktykach pokutnych, spełnianie dzieł miłosierdzia, praktyki postne, wyrzeczenia, modlitwa. Spełniając to wszystko, człowiek oczyszcza się i uwalniaj od kary doczesnej. I w ten właśnie proces uwalniania człowieka od kary doczesnej wpisuje się odpust. Jest on sposobem uzyskania darowania kar doczesnych należnych za grzechy zgładzone już co do winy. Odpust może być cząstkowy albo zupełny, zależnie od tego, czy od kary doczesnej należnej za grzechy uwalnia w części czy w całości. Można go uzyskać dla siebie lub ofiarować za zmarłego. W sytuacji bowiem, kiedy w ramach życia doczesnego nie nastąpi całkowite darowanie wszystkich kar doczesnych, Kościół wskazuje na możliwość dopełnienia pokuty po śmierci. Praktyka zyskiwania odpustu za zmarłych wskazuje na możliwość realnej pomocy w procesie darowania kary.
Dla pełności przedstawianej tutaj nauki dodajmy jeszcze, iż Katechizm Kościoła Katolickiego, przypominając Sobór Trydencki, poucza, iż czasami „nawrócenie, które pochodzi z żarliwej miłości, może doprowadzić do całkowitego oczyszczenia grzesznika, tak że nie pozostaje już żadna kara do odpokutowania” (nr 1472).
Papież Franciszek w bulli 'Misericordiae vultus', ogłaszając Nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia, pisze: 'Miłosierdzie Boże (...) staje się odpustem Ojca, który poprzez Kościół (...) dosięga grzesznika (...) i uwalnia go od każdej pozostałości skutków grzechu, umożliwiając mu raczej działanie z miłością oraz wzrastanie w miłości, niż ponowny upadek w grzech' (nr 22).
Opracował: ks. Paweł Nowak
Sakrament pokuty Katecheza I
Katechezy na temat sakramentu pokuty, które właśnie rozpoczynamy i zamierzamy kontynuować w bieżącym roku duszpasterskim, mają na celu przypomnienie podstawowych prawd dotyczących tego właśnie sakramentu. Sakrament pokuty uważany jest często za sakrament najtrudniejszy do praktykowania. Odnowienie i pogłębienie wiedzy na jego temat ma pomóc w częstszym i owocniejszym korzystaniu z bogactwa łaski, którą obdarza.
Sakrament pokuty jest jednym z dwóch sakramentów uzdrowienia. W różny sposób bywa nazywany. Obok nazwy 'sakrament pokuty' używa się także takich nazw, jak: 'sakrament nawrócenia', 'sakrament spowiedzi', 'sakrament przebaczenia', 'sakrament pojednania' (zob. Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 1423-1424). Najczęściej mówi się o sakramencie pokuty lub po prostu o spowiedzi świętej. Jakkolwiek by jednak nazwało się ten sakrament, zawsze chodzi zasadniczo o to samo: ci, którzy do niego przystępują 'otrzymują od Miłosierdzia Bożego przebaczenie zniewagi wyrządzonej Bogu i równocześnie dostępują pojednania z Kościołem' (Sobór Watykański II, konst. Lumen gentium 11).
Podstawową prawdą związana z sakramentem pokuty nie jest bynajmniej prawda o grzechu i o człowieku jako grzeszniku, lecz prawda o Bogu i Jego miłości. Sakrament pokuty odsłania przede wszystkim bardzo piękny i poruszający obraz Boga. Oto bowiem w spowiedzi świętej Bóg chce spotkać się z nami na tych miejscach naszego życia, które zostały naznaczone grzechem. Niesłychanie pokorny w swej miłości jest Pan Bóg, jeśli chce się spotykać z nami właśnie w takich miejscach! Bo miejsca naszego grzechu to są miejsca, na których Go obraziliśmy. W spotkaniach z ludźmi raczej staramy się unikać takich miejsc, na których nas obrażono. Takie miejsca często napawają nas bólem. A Bóg właśnie takie miejsca wybiera na spotkanie z nami. Te miejsca naszego grzechu bolą nie tylko nas, one również napawają cierpieniem samego Boga. Ale On nie chce ich unikać! Pan Bóg wie, że tylko Jego obecność, tylko Jego nawiedzenie może sprawić, by miejsca te zostały uzdrowione i przemienione. Spotykając Boga na miejscach swego grzechu, grzeszny człowiek zaczyna rozumieć coś naprawdę bardzo ważnego: jeżeli Bóg chce spotkać się ze mną na takich miejscach, to znaczy że On na tych miejscach nadal mnie kocha; skoro chce się spotkać ze mną tam, gdzie jest mój grzech to znaczy, że Bóg kocha mnie pomimo mojego grzechu czy też „w moim grzechu”; Jego miłość do mnie nie zmienia się pomimo mojego grzechu. Tak więc, jeżeli sakrament pokuty odkrywa przed nami, że jesteśmy grzesznikami to o tyle tylko, o ile jesteśmy grzesznikami nieustannie kochanymi. To świadomość bycia kochanym pozwala grzesznemu człowiekowi mieć pokorną nadzieję na przebaczenie i pojednanie z kochającym Bogiem.
Dodajmy jeszcze, że to spotkanie Boga z człowiekiem na miejscu ludzkiego grzechu ma bardzo osobisty charakter. Można nawet powiedzieć, że intymny. Wyrazem tego jest indywidualny charakter spowiedzi świętej praktykowanej w Kościele Katolickim. Często zwyczaj ten bywa krytykowany i atakowany. Mówi się czasami, że lepiej by było spowiadać się zbiorowo. Pomyślmy jednak. Jeżeli nasze ciało jest chore bardzo nam zależy, by lekarz zajął się nami osobiście. Nie wyobrażamy sobie leczenia zbiorowego: zbiorowego wywiadu lekarskiego, zbiorowej diagnostyki i wreszcie zbiorowej porady - dla wielu pacjentów, chorujących na różne choroby ta sama rada i to samo lekarstwo. To, co jest dla nas oczywiste w zakresie leczenia naszego ciała, często przestaje być przekonujące, gdy chodzi o duszę. Z chorobami naszej duszy chętnie schowalibyśmy się wśród innych ludzi. Pan Bóg jednak, jako najlepszy lekarz, wie, że grzech bardzo osobiście zranił człowieka i dlatego On sam również bardzo osobiście chce zająć się poranioną ludzką duszą. To indywidualne spotkanie z Bogiem jest tak ważne, że nawet wtedy, gdy z uzasadnionych powodów można skorzystać z rozgrzeszenia zbiorowego 'wierni, dla ważności rozgrzeszenia, muszą postanowić wyspowiadać się indywidualnie ze swoich ciężkich grzechów, gdy tylko będą mieli do tego okazję' (Kodeks Prawa Kanonicznego, kan.962,&1; Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 1483).
Wszystko to pozwala odkryć obraz Boga nie tylko niesłychanie pokornego i wiernego w miłowaniu, ale również bardzo delikatnego i czułego w zatroskaniu. Tę podstawową prawdę o Bogu trzeba mieć nieustannie przed oczami, gdy próbuje się zrozumieć to, czym jest sakrament pokuty, a zwłaszcza mroczna rzeczywistość grzechu, którą się zajmuje. Zapoznanie tej prawdy grozi popadnięciem w lęk. I faktycznie, wielu ludzi spowiedzi świętej po prostu bardzo się lęka. Mówią, że z powodu grzechów. Ale tak naprawdę, to raczej z powodu tego, że zapomnieli prawdy o Bogu.
Opracował: ks. Paweł Nowak
Katecheza VII o chrzcie św. - Chrzcielne imię
Przed wielu laty na recepcji dużego domu pielgrzymkowego zadzwonił telefon i rozmówca przedstawił się następująco: „ Halo! Tu dzwoni z lotniska Mieczysław Fogg. Czy to nazwisko coś panu mówi?” Oczywiście, że to nazwisko mówiło. Legenda polskiej muzyki jeszcze w okresie przedwojennym, a potem przez dziesięciolecia niekwestionowany lider piosenki lirycznej. To zdanie wypowiedziane przez telefon: „Czy to nazwisko coś panu mówi?” przypomina jak to jest mieć nazwisko, które „mówi”. Nasze nazwiska i imiona „mówią” coś raczej tylko najbliższym. Dla nich mają szczególne znaczenie – dla mamy, ojca, rodziny i przyjaciół… Dla innych często nic „nie mówią”.
Zupełnie inaczej jest przed Bogiem. Dla Niego nie jesteśmy tylko anonimowymi numerami PESEL, kimś w tłumie. On nie zwraca się do nas bezosobowo. Dla Niego jestem jedyny. Jemu moje imię coś „mówi”. Tak naprawdę Bogu jednemu wszystko „mówi” i nigdy nie pomyli mnie z kimś innym. Gdy zmartwychwstały Chrystus spotkał Marię Magdalenę, ona nie rozpoznała Jezusa. Sądziła, że stoi przed nią ogrodnik, którego posądzała, że jest odpowiedzialny za zniknięcie ciała Pana z grobu. Wtedy Jezus powiedział tylko jedno słowo – jej imię: „Mario”. A ona już wiedziała wszystko. Bo nikt tak nie wypowiadał jej imienia jak Jezus. Nikt nie potrafił zawrzeć w tym jednym słowie tyle miłości i przebaczenia, ciepła i czułości, wiedzy o tym co najbardziej ukryte i radości z piękna, którego była nosicielem. Znać czyjeś imię to znać istotę człowieka, całe bogactwo ludzkiego serca: wszystko to co w nim wzniosłe i piękne, ale także co grzeszne i słabe.
Świadectwa takiego rozumienia imienia odnajdujemy na kartach Pisma Świętego. Bóg nadaje pierwszemu człowiekowi imię, a potem Adam nazywa imieniem także swoją żonę. W Księdze Proroka Izajasza Bóg zwraca się do Izraela: „nie lękaj się niczego, bo Ja cię wykupiłem, przywołałem cię po imieniu i należysz do Mnie” (Iz 43,1) Powołanie Samuela rozpoczyna się od wołania jego imienia. Nawet wobec niewolnicy, do której nikt nie zwracał się po imieniu, Bóg postępuje inaczej i pyta ją: „Hagar, niewolnico Saraj, skąd przychodzisz i dokąd idziesz?” (Rdz 16,8). Bóg Starego Przymierza występuje zawsze jako Bóg konkretnych ludzi: Abrahama, Izaaka, Jakuba, Mojżesza, Dawida. W Nowym Testamencie Jezus powołuje po imieniu dwunastu Apostołów. Niektórym z nich zmienia imię, jak np. Szymonowi synowi Jana, który odtąd będzie się nazywał Skała – Piotr. A charakteryzując swą misję powie, że Dobry Pasterz „woła swoje owce po imieniu i wyprowadza je. A kiedy wszystkie wyprowadzi, staje na ich czele, a owce postępują za nim, ponieważ głos jego znają. Natomiast za obcym nie pójdą, lecz będą uciekać od niego, bo nie znają głosu obcych'. Ostatnia księga Pisma Świętego, Apokalipsa, przedstawia obietnicę złożoną kościołowi w Pergamonie: „Zwycięzcy dam mannę ukrytą oraz biały kamień z wypisanym na nim nowym imieniem. A imię to nie będzie znane nikomu prócz tego, który je otrzymuje” (Ap 2,17). To obietnica, która także nas dotyczy. W starożytnym greckim świecie sędziowie posługiwali się białymi i czarnymi kamieniami oznaczającymi niewinność lub winę. Biały kamień był symbolem niewinności. Zatem wręczając u bram nieba biały kamień Jezus mówi, że cała nasza grzeszna przeszłość została zmazana. Nowe imię wypisane na kamyku niewinności wiąże się tylko z tym, co w nas godne jest życia wiecznego.
W Biblii imienia się nie wymyślało. Można je było wyłącznie odkryć. Gdy rozpoczynamy nowe życie przez chrzest zanurzający w Chrystusa, otrzymujemy także imię. Wybierają nam je na ogół rodzice, dla których jest to zarazem test ich wiary. Gdy pada pytanie celebransa: „jakie imię wybraliście dla swojego dziecka?” czekamy na odpowiedź, która wyrasta z modlitwy i prośby o odkrycie bożej woli dla przyjmującego chrzest dziecka. W dzisiejszej mentalności zadanie „odkrywania imienia” w wierze bywa zastępowane modą, estetyką, czy pragnieniem zwrócenia uwagi. Stąd czasem takie dziwne imiona, które rodzice nadają swoim dzieciom.
Bardzo piękna jest tradycja Kościoła. Według niej w wyborze imienia dziecka kierowano się kalendarzem świętych Kościoła. Imię wiąże wtedy z konkretnym patronem. Kimś, kto z nieba będzie opiekował się mną na mojej drodze życia, abym i ja dołączył do grona świętych. Dlatego liturgia chrzcielna zawiera także litanię do Wszystkich Świętych, bowiem w tej ważnej chwili pragniemy włączyć w zanurzenie w Bogu nie tylko ziemię ale i całe niebo.
Moje chrzcielne imię „mówi” o mnie Bogu. Ono mówi także o wierze moich rodziców, o moim patronie, którego warto poznać i zaprzyjaźnić się z nim. Jest też ciągle tajemnicą do odkrycia. Warto odczytać co znaczy moje imię, z jakiego języka pochodzi i z jakimi świętymi patronami mnie wiąże. Warto też często po imieniu zwracać się do moich braci i sióstr, bo przecież po imieniu zna nas sam Bóg i tak się też do nas zwraca.
Opracował: ks. dr Włodzimierz Skoczny
Katecheza V o chrzcie - Bogata rzeczywistość chrztu
'Dar i tajemnica', czyli bogata rzeczywistość chrztu...
Zbliżająca się wiosna przynosi wszystkim spragnionym zimowej aury pewien niedosyt. W tym roku nie było u nas surowej zimy i pewnie już nie doczekamy się obfitych opadów śnieżnego puchu. Nie stanowi to, jak na razie, problemu dla Alaski czy Grenlandii. Tam śniegu nie brakuje. Podobno Eskimosi mają na określenie śniegu kilkadziesiąt słów. Podczas gdy dla nas śnieg to po prostu śnieg, dla nich co innego znaczy „padający śnieg”, a co innego „mokry padający śnieg”, czy „ponownie zmarznięty śnieg”. Rozróżniają także „śnieg do robienia wody” od „śniegu do budowy igloo” oraz kolory śniegu, przypisując mu całą paletę barw. Wiąże się to oczywiście z ich codziennym doświadczeniem życia, które całe „zanurzone” jest w śniegu – w nim śpią, budzą się, podróżują, jedzą, z niego czerpią wodę i na nim śledzą zwierzynę w czasie polowania. Dlatego każdy szczegół jest dla nich tak ważny.
Wydaje się, że podobnie jest z sakramentem chrztu świętego dla chrześcijanina. Gdy staje się prawdziwie źródłem życia, rzeczywistością, w której jesteśmy „zanurzeni”, to otrzymuje wiele nazw, a każda z nich oddaje tylko jakiś szczegół z tego nieogarnionego świata łaski. Świadectwo takiego myślenia odnajdujemy już w starożytności chrześcijańskiej. Św. Grzegorz z Nazjanzu, jeden z Ojców Kościoła z IV wieku, pisał: Chrzest jest najpiękniejszym i najwspanialszym darem Boga... Nazywamy go darem, łaską, namaszczeniem, oświeceniem, szatą niezniszczalności, obmyciem odradzającym, pieczęcią i wszystkim, co może być najcenniejsze. Darem - ponieważ jest udzielany tym, którzy nic nie przynoszą; łaską - ponieważ jest dawany nawet tym, którzy zawinili; chrztem - ponieważ grzech zostaje pogrzebany w wodzie; namaszczeniem - ponieważ jest święty i królewski (a królów się namaszcza); oświeceniem - ponieważ jest jaśniejącym światłem; szatą - ponieważ zakrywa nasz wstyd; obmyciem - ponieważ oczyszcza; pieczęcią - ponieważ strzeże nas i jest znakiem panowania Boga (por. KKK 1216).
W języku angielskim oprócz znanego słowa baptism (od pochodzącego z greki „baptise”) używany jest także inny czasownika to christen [wymowa: tu kristen], który oznacza zarówno „chrzcić” jak i „otwierać”, „nadawać imię”, ‘‘nazywać”, „rozpocząć”, „inaugurować”. Te różne określenia opisujące rzeczywistość chrztu świętego pozwalają pogłębić jego zrozumienie. My także choć na ogół używamy nazwy chrzest to odwołujemy się w liturgii do wielu znaków. Na przykład zapalane są świece na ołtarzu, paschał i świeca chrzcielna, aby uświadomić, że chrzest jest oświeceniem. Używamy białej szaty, która nawiązuje do starej, czcigodnej tradycji przywdziewania białych szat przez katechumenów, w których chodzili przez cały tydzień od momentu chrztu, czyli od Wigilii Paschalnej aż do drugiej niedzieli Wielkanocnej. Mamy też namaszczenie, które oznacza włączenie w królewski, prorocki i kapłański lud Boga. Chrzest rozpoczyna więc nasze kapłańskie życie. Każdy ochrzczony staje się poprzez chrzest kapłanem.
Kapłaństwo kojarzy się na ogół ze święceniami diakonów, prezbiterów i biskupów, dlatego tak łatwo zapomnieć, że to jest kapłaństwo służebne - nazywane urzędowym lub hierarchicznym, ustanowione przez Chrystusa w Wieczerniku po to,by służyć innemu kapłaństwu, które udzielane jest w czasie chrztu. Nazywamy je „powszechnym kapłaństwem wiernych”. Pismo święte określa je jako „święte” i „królewskie kapłaństwo”. Tak pisał św. Piotr (1P 2,5-9) do chrześcijan z jednej z gmin w Azji Mniejszej, przeżywających ośmieszanie i oskarżenia ze strony nieprzyjaznego pogańskiego otoczenia, aby ich umocnić i pocieszyć, przypominając przywileje, które daje im chrzest. Jest wśród nich właśnie „święte kapłaństwo” każdego ochrzczonego.
W 1996 roku ukazała się niezwykła książka napisana w 50. rocznicę święceń kapłańskich przez bł. Jana Pawła II. Papież zatytułował ją „Dar i Tajemnica”. Na jej kartach odnajdziemy też piękny fragment rozważania o relacji świętego kapłaństwa wiernych i kapłaństwa służebnego oraz odniesienia ich obu do Eucharystii. Papież pisał: W czasie Mszy świętej po przeistoczeniu kapłan wypowiada słowa: „Oto wielka tajemnica wiary'. Słowa te odnoszą się oczywiście do Eucharystii, ale w jakiś sposób odnoszą się również do kapłaństwa. Nie ma bowiem Eucharystii bez kapłaństwa, podobnie jak nie istnieje kapłaństwo bez Eucharystii. Nie tylko kapłaństwo służebne jest z Eucharystią ściśle powiązane; również i kapłaństwo powszechne wszystkich ochrzczonych zakorzenia się w tym samym misterium. Na słowa celebransa wierni odpowiadają: „Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale'. Przez uczestnictwo w Ofierze Eucharystycznej wierni stają się świadkami Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, zobowiązując się do uczestnictwa w Jego troistej misji: kapłańskiej, prorockiej i królewskiej, w którą zostali włączeni od samego chrztu, jak to przypomniał Sobór Watykański II.
Kapłan, jako szafarz „Bożych tajemnic', służy zarazem kapłaństwu wspólnemu wiernych. To on, głosząc słowo i sprawując sakramenty, zwłaszcza Eucharystię, uświadamia całemu Ludowi Bożemu jego uczestnictwo w kapłaństwie Chrystusa, a zarazem pobudza go do aktualizacji tego uczestnictwa. Kiedy po przeistoczeniu padają słowa: Mysterium fidei, wszyscy wezwani są do uświadomienia sobie jakiejś szczególnej kondensacji egzystencjalnej tego, czym jest misterium Chrystusa, Eucharystii i kapłaństwa.[1]
Bogactwo chrztu świętego możemy zatem odkrywać nie tylko przy chrzcielnicy czy kropielnicy w naszym parafialnym kościele. Warto na przykład odszukać swoje świadectwo chrztu. Tam bowiem odnajdziemy nadane nam imię oraz inne ważne informacje, dotyczące tego wyjątkowego wydarzenia. Warto też odnaleźć swą chrzcielną świecę i postarać się, aby towarzyszyła nam przez życie w najważniejszych chwilach i wydarzeniach, takich jak pierwsza Komunia św. ślub i tak… aż do śmierci. Bardzo ważne jest też, aby ojciec jak kapłan przewodniczył domowym posiłkom i modlitwom, zwłaszcza w święta i w niedziele. Warto ciągle odnawiać w sobie obietnice chrztu i wracać do tego fundamentu, który miłosierdzie Boże zapoczątkowało w każdym z nas ochrzczonych...
[1] Jan Paweł II , Dar i tajemnica, wyd. św. Stanisława, Kraków 2005, s. 55
Katecheza IV - O Samkramencie Chrztu Świętego
Chrzest włącza w Kościół: „Kościół Boży przyjmuje cię z wielką radością…”
Ponad pięćdziesiąt lat temu ukazała się książka amerykańskiego trapisty o. Tomasza Mertona pod znamiennym tytułem: „Nikt nie jest samotną wyspą”. Prawda tych słów odnosi się nie tylko do ziemskiej egzystencji, ale także do naszego życia w wierze, do tego, co nadprzyrodzone, a więc do naszej relacji z Bogiem. Parafrazując ten tytuł można powiedzieć, że nawet sam Bóg, w którego wierzymy, „nie jest samotną wyspą”. Pan Jezus objawił nam przecież prawdę o niepojętej jedności trzech Osób Boskich: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Bóg jest wspólnotą osób. Do tej wspólnoty zaproszony został każdy ochrzczony. Chrzest, a więc nasze „zanurzenie w Bogu”, jest przyjęciem tego zaproszenia. Ono nadaje sens całemu życiu na ziemi i pozwala nam przekraczać granice czasu, bo przecież jego owocem jest życie wieczne.
Ma to jednak także daleko głębsze konsekwencje. Skoro człowiek został stworzony „na obraz Boży”, to nosi w sobie pragnienie życia we wspólnocie. „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; …” (Rdz 2, 18) mówi Stwórca w Księdze Rodzaju. I wydobywając człowieka z tego niedoskonałego stanu stwarza „odpowiednią dla niego pomoc”. Swe stwórcze dzieło Bóg będzie kontynuował poprzez wybór nie tylko poszczególnych ludzi np. Abrahama, Mojżesza, czy króla Dawida, ale także całych wspólnot, poczynając od Izraela, który stanowi zapowiedź Kościoła. Od początku zatem nasze wchodzenie w relację z Bogiem łączy się z wejściem w relację z drugim człowiekiem i wspólnotą osób. Przez cały Stary i Nowy Testament przewija się prawda o tym, co napisał św. Jan w swoim liście: „Jeśliby ktoś mówił: ‘Miłuję Boga’, a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi (1J 4,20).
Chrzest, podobnie jak całe nasze życie wiary, nie jest indywidualną sprawą miedzy mną a Bogiem, ale sprawą między mną, Bogiem i wspólnotą Kościoła. W tej wspólnocie, pielgrzymującej przez ziemię, jest obecny Chrystus, ale i wszyscy ci, którzy pragną w życiu kierować się wiarą w Niego. Dlatego nieporozumieniem jest powtarzany slogan „Chrystus tak, Kościół nie”. Prywatne chrześcijaństwo nie istnieje. To takie samo kłamstwo jak rzekoma wiara w Boga połączona z pogardą dla człowieka.
Kiedyś pewna osoba, która nie chodziła do kościoła, ale uważała się za osobę bardzo religijną, argumentowała, że stara się być dobrym człowiekiem, a kościoła unika, bo najlepiej jej się modlić nad strumieniem, w pogodny dzień, gdy w leśnej ciszy śpiewają ptaki i nikt nie przeszkadza. Pewnie ważne są psychologiczne uwarunkowania i wartość tworzenia odpowiedniego nastroju, ale niestety to nie jest chrześcijaństwo. To taka naturalna religijność, która ciągle nie widzi, że Chrystus przyszedł leczyć chorych, a inni to nie przeszkody w budowaniu miłej atmosfery, ale „siostry i bracia w wierze”, często bardzo pomocni do zdejmowania szaty pychy i wyniosłości, w którą ubieram się z taką chęcią.
Liturgię sakramentu chrztu rozpoczyna kilka pytań wobec kandydata do chrztu, lub w przypadku dziecka, do jego rodziców i chrzestnych. Winny one być zadawane przed wejściem do świątyni, w przedsionku, tam gdzie jest miejsce katechumena. Pytanie pierwsze to pytanie o imię. Gdyby na nim poprzestać, to indywidualizm chrztu ukazał by się w całej pełni. Ale zaraz za nim idzie drugie pytanie: o co prosicie Kościół Boży dla… i tu wymienia się usłyszane przed chwilą imię. To bardzo ważne pytanie. Ono przypomina nam, że łaska chrztu nam się nie należy. Jest darem, o który trzeba prosić. Prosić Kościół, bo to On przekazuje nam wiarę, jest jej gwarantem i strażnikiem.
Dlaczego Kościół, którego pierwszym i największym zadaniem jest prowadzić ludzi do zbawienia, każe się prosić? Jaki jest sens tej prośby? Czy to wypada, by w rozmowie przed chrztem ksiądz pytał o motywy tej decyzji, o to czy zawarliśmy sakrament małżeństwa, czy praktykujemy życie wiary, czy widzimy jakie konsekwencje wynikają dla nas z tego „zanurzenia w Bogu” naszego dziecka?
Bardzo znanym obrazem w Anglii jest dzieło Williama H. Hunta przedstawiające scenę z Apokalipsy, a nawiązujące do słów Chrystusa: Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną. Przedstawia ono naszego Pana stojącego z lampą, która wkrótce stanie się jedynym światłem z powodu zapadającego zmierzchu. Jezus stoi przed drzwiami domu, trochę okrytymi bluszczem, nieco zardzewiałymi, jakby dawno nikt ich nie otwierał. Chrystus stoi i puka… Charakterystyczne jest to, że w tych drzwiach nie ma klamki. Nie można tam wejść, jeśli ktoś z wewnątrz nie otworzy. Nawet Jezus, Ten który przenikał ściany Wieczernika, nie przejdzie przez te zamknięte drzwi o ile ich nie otworzę. On nie chce mnie zbawiać beze mnie. On nie robi ze chrztu automatu, który po wrzuceniu monety spełnia me życzenie. Pan zawsze pragnie ze mną „wieczerzać” na wieki. Ale, aby zasiąść z kimś przy wspólnym stole, to muszą tego chcieć obie strony, czyli także ja.
Odpowiedź bywa różna. Prosimy o chrzest, o wiarę, o życie wieczne… i każda z tych odpowiedzi jest dobra, każda dopełnia następną. Wtedy dopiero możemy usłyszeć z ust przedstawiciela Kościoła: „Kościół Boży przyjmuje cię z wielką radością”. Tak, to największa radość wiary. Oto za chwilę to dziecko zostanie zanurzone w Bogu i stanie się nie tylko moim bratem czy siostrą w człowieczeństwie, ale także w wierze. Razem Boga nazywać będziemy Ojcem. To nic, że dzieli nas wiele lat życia, doświadczenia złe i dobre, a nawet używanie rozumu i mowy - bo, to co nas łączy jest znacznie ważniejsze. Łączy nas ta najsilniejsza więź świata, którą jest Duch Święty zespalający w jedno Ojca i Syna oraz tych, których On odkupił.
Czasem chętnie i łatwo dziękujemy za nasze rodziny, za najbliższych. Oni nas kochają, a my ich miłością obdarowujemy. Dzięki temu nie jesteśmy samotni, a życie nabiera głębszego sensu. Dziękujmy też jednak często za rodzinę Kościoła, za naszych braci i siostry w wierze. Za to, że tu na ziemi i w wieczności nie będziemy nigdy sami.
Przygotował: ks. dr Włodzimierz Skoczny